Dziennik Wyprawy MaliXa
Wędrówka
Zostaliśmy wysłani na północ, by poszerzać granicę Grzytogłazkiego Imperium, niestety nasza przygoda zakończyła się równie szybko jak się zaczęła. Wyprawa licząca 5 osób podczas przeprawy przez góry wpadła do jednej z podziemnych jaskiń. Upadek z 50 metrów powinien zakończyć się natychmiastową śmiercią. W tym wypadku było zupełnie inaczej. Obudziłem się poobijany, bez jakichkolwiek przedmiotów w lesie pełnym różowych liści. Od razu pomyślałem, że trafiłem do piekła. Jaki szarlatan mógłby stworzyć coś takiego. Ku mojemu zaskoczeniu nie byłem sam. Obok mnie leżał mój zasłużony wojownik Pretor. Przez chwilę mieliśmy wrażenie jakby mijały nas jakieś postacie, biegnące we wszystkich kierunkach świata. Wraz z Pretorem uznaliśmy, że jesteśmy w jakimś przedziwnym świecie, który tylko czeka na kolonizację. Najwidoczniej czarodziej miał rację i ta wyprawa od samego początku miała za zadanie wysłanie nas do innego wymiaru. Zdezorientowani i bez sprzętu postanowiliśmy zwiedzić ten region. W razie czego dalej podążaliśmy instrukcjami jakie nam dano podczas odprawy w Katedrze. Rozpoczęliśmy wyprawę od zwiadu na północy, gdzie przywitała nas rzeka pełna dzikich łososi . Upolowaliśmy tyle ile się dało i ruszyliśmy dalej. Po kilku godzinach drogi natrafiliśmy na pierwsze zabudowania. Była to wioska jaką znaliśmy z naszego świata tylko nieco inna, mianowicie brakowało w niej mieszkańców. Powybijane okna, pełno pajęczyn i smród jaki wydobywał się z domów był nie do zniesienia. Na polach znaleźliśmy kilka niewyrośniętych marchewek, ziemniaków i kłosów pszenicy. Ewidentnie ludzie, którzy tutaj żyli zostali nagle zmuszeni do wyprowadzki, albo co gorsza porwani ... Zabraliśmy co się dało i kontynuowaliśmy nasz pochód. Z każdą godziną wędrówki ten świat coraz bardziej przypominał naszą ojczyznę. Te złudzenia szybko przeminęły, gdy natrafiliśmy na olbrzymią wieżę, a w niej bladych niczym popiół ludzi. Przywitali nas gradem pocisków ze swoich kusz. Na nasze nieszczęście jeden z bełtów trafił mojego towarzysza prosto w jego szlachetne 4 litery. W ramach zemsty na niecywilizowanych tubylcach postanowiliśmy zrobić zasadzkę. Zaczailiśmy się na jednego z nich, pobiliśmy i związaliśmy przy użyciu trawy. Był to jedyny materiał jaki był pod ręką. Niestety dalsza część naszego planu nie wypaliła, gdyż przesłuchanie gościa nie znając jego języka nie mogło się powieść. Zostawiliśmy go w zaroślach i podążaliśmy na zachód nie dowiadując się niczego nowego o nieznanym świecie, który nas otacza. Po przeprawie przez rzekę "Gromit" natrafiliśmy na świerkowy las otoczony przez ocean i wysokie góry, których czubki były ponad chmurami, a stoki pokryte idealnie białym śniegiem. W pierwszej chwili pomyślałem o założeniu kolonii w tym miejscu lecz wytyczne co do placówki były zupełnie inne o czym przypomniał mi Pretor. Ścięliśmy kilka drzew i zbudowaliśmy łodzie, aby przepłynąć bezkresny akwen.
Żeglowaliśmy przez kilka dni mijając dziwne konstrukcje pozostawione przez starożytne bóstwa - tak sądziliśmy. Swoim wyglądem przypominały zigguraty poświęcone jakimś istotą. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby całość nie znajdowała się pod wodą, a ich obrońcami nie były ogromne szcześcienne ryby z ostrymi kolcami jak u rozdymek. Z każdą milą morską takich obiektów było coraz więcej. Natrafiliśmy też na kilka zatopionych łodzi i budynków. Kolejnym niezwykłym zjawiskiem był portal podobny do tego, który znajdował się w katakumbach Katedry. Ten nie był skończony a wokół niego znajdowało się mnóstwo gorących kamieni jakby sprowadzonych z samego netheru. Po następnych kilkunastu dniach dotarliśmy do brzegu, gdzie znajdowała się kolejna zniszczona wioska a w niej jakby znajoma twarz. Nieznajomy przedstawił się jako Izka. Powiedział nam, że schywtał kilku wieśniaków przemienionych w zielone kreatury i zamknał w kamiennym więzieniu. Wydawał się dość dziwny, dlatego szybko oddaliśmy się od przeklętego miejsca i opętanego podróżnika.
Następnym etapem naszej podróży był ogromny i rozległy kanion z niewielką rzeką, spokojnie wijącą się pomiędzy wzgórzami. Znajdował się niedaleko od naszych łodzi, więc skorzystaliśmy z okazji i przepłynęliśmy się. Jak na złość daleko nie dopłynęliśmy a przejście przez góry zajęło nam kilka dobrych dni, aczkolwiek widoki rekompensowały włożony trud. Za ostatnim pasmem przywitała nas rozległa kraina miliona kwiatów. Takiej palety bartw nawet na tęczy nie widzieliśmy, a co dopiero na tak rozległym obszarze. Niestety poczucie misji w nas było zbyt duże, aby zostać na dłużej w tym małym raju. Marsz przebiegał sprawnie, rozległe stepy nie były ciężkim terenem do podróży tak samo jak niewielkie potoki przecinające kolejne puste połacie terenu. Znużeni i zmęczeni ciągłym marszem traciliśmy nadzieję na znalezienie odpowiedniego biomu do założenia miasta. Według naszej wiedzy na teren sawanny powinniśmy już dawno wejść. Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały, klimat był odpowiedni, tak samo ułożenie geograficzne. W pewnym momencie uznaliśmy, że trzeba przekroczyć rzekę wzdłuż, której podróżowaliśmy. Był to dobry wybór, gdyż za rzeką znajdowało się niewielkie wzniesienie, a na nim SAWANNA! i kolejne obozowisko szaraków! Postanowiliśmy założyć obóz w bezpiecznej odległości od tych nosowatych barbarzyńców. W przeciągu kilku dni do naszej miejscówki dołączyło dwóch rozbitków - Widi "Cichy" i NoMercy "Słoma"
Prawdopodobna droga
Kronika MaliXa
Początek osadnictwa
Kolejne tygodnie mijały nam dość szybko na rozbudowie naszych włości. Powstawały pierwsze zabudowania a skrzynie wypełniały się różnymi materiałami od piaskowca, aż po piękne i świecące diamenty. Liczne ekspedycje pozwoliły nam określić czy na tych terenach żyją jakieś plemiona chętne do współpracy. Okazało się że tak. Naszym najbliższym sąsiadem był ekstremis, który podawał się za wójta wioski. Jakiś czas później zniknął wraz z całym dobytkiem wieśniaków, najwidoczniej był jednym z grabieżców. Na południu swój żywot rozpoczynała "Nowa Sekowszczyzna". Natomiast na zachodzie spotkaliśmy Magicznego Jakuba, który nie wykazywał żadnych zdolności magicznych. Za jego wysepką znajdowało się pole Tymina i jego ekipy. Podczas ostatniej wyprawy udało nam się ustalić, że za wielkim oceanem tez mieszkają jacyś ludzie z którymi postanowiliśmy związać naszą przyszłość. Głównym przedstawicielem wysp południa był Keiron, który osiedlił się niedaleko Daczy Wschodniej. Coś mi mówiła ta nazwa, ale nie byłem pewien skąd ją kojarzę. Wraz z nim zaprojektowaliśmy drogę oraz olbrzymie mosty, które miały symbolizować więź czy coś takiego. Dla mnie to tylko połączenie między wyspami
Migracja
W międzyczasie naszą osadę odwiedziło kilku gości. DawidJasper, który zachowywał się jak zwykły bywalec karczm, Wyżłopał cały nasz zapas piwa, zjadł kilkanaście befsztyków oraz "pożyczył" tuzin sztabek złota i żelaza na czas nieokreślony. Następnie rozpłynął się w powietrzu jak smród, który zostawił. Kolejnym podróżnikiem był Waweir, podawał się za budowniczego z wielkimi planami, który zamierza wykupić część naszej ziemi. Nie mieliśmy nic przeciwko, wszak każdy nowy osadnik jest na wagę złota. Przy okazji zobaczymy czy jego kunszt artystyczny jest godny Michała Anioła. Ostatnim z naszych gości był Wrazil. Mówił o sobie, że jest zaginionym budowniczym pierwszego zamku w Grzytogłazkiej wiosce. Jego skromność dorównywała ilości tytułów jakimi nas uraczył. a mianowicie: Filantrop, Filozof oświeceniowy, Kulturysta, Kulturoznawca, Geopolityk, Myśliciel, Teoretyk, Mistrz podrywu, Ekonomista, Przedsiębiorca, Biznesmen, Wybawca uciśnionych i zagubionych, Doradca ONZ, Doktor nauk ścisłych z habilitacją a jednocześnie profesor logiki i prezes Trybunału Sprawiedliwości UE, Szacownym, Inteligentnym, Szczodrym, Genialnym, Wspaniałomyślnym i Stoickim imieniem Wrazil Od samego początku nie ufaliśmy temu osobnikowi, upraszał się o mnóstwo surowców w zamian za budowę niesamowitych budowli godnych samego Grzytogłaza. Złożył przysięgę wierności imperium a następnie... Spierdolił ze wszystkimi przedmiotami na północ budować swoją samotną górę pośród innych gór, Kolejny szaleniec z niespełnionymi ambicjami, ale uporu nie można mu odmówić. Uprate są też osoby, które czytają te historie lub patrzą na historie edycji xD. Dla nich zostawiliśmy prezent na szczycie głównego budynku w Grzytogłazach.
Najazd
Podczas jednej z wypraw na wschód dotarliśmy do wioski tubylców, którzy błagali nas o pomoc i transport w bezpieczne miesjce. Życie na pustyni im nie odpowiadało przez ciągły upał i ataki nocnych stworzeń. Wraz z Pretorem zgodziliśmy się i zbudowaliśmy dla nich kryjówkę niedaleko naszej rzeki. Na ich nieszczęście pierwszy transport został wysadzony przez creepera zamachowca, który wyskoczył z trzciny niczym Buben z łóżka . Potem musiałem tłumaczyć sołtysowi, że meteoryt trafił nas podczas transportu. Oczywiście w to uwierzył, głupi wsiur. Reszta wieśniaków trafiła do swojego nowego domu bez problemów, lecz nie był to koniec naszych kłopotów. Następnego poranka usłyszeliśmy bębny i trąby, które rozbrzmiewały z pobliskiej wieży szaraków. W pierwszej chwili uznaliśmy, że urządzają kolejną imprezę po udanym rajdzie. Na nasze nieszczęście to my byliśmy celem ataku. Rzuciła się na nas chmara barbarzyńców gotowych do mordu. Dzielnie walczyliśmy z coraz większą liczbą najeźdźców, którzy nie mieli szans z doskonale uzbrojoną gwardią Grzytogłazką wspartą żelaznymi golemami. Tego dnia wielu szaronosych musiało się pożegnać z życiem i odejść na wieczny spoczynek do krainy szabru. Niestety nie udało się obronić wszystkich wieśniaków. Podczas ataku rozbiegli się w 4 strony świata, a najgorzej mieli ci, którzy utknęli w zagrodach dla owiec i krów. Ich los był przesądzony... Jednak nie każdy z wsioków był pozbawiony instynktu, przebiegły Romuald schował się przed agresorami w netherze, gdzie bezpiecznie oczekiwał na ratunek. Aby w przyszłości nie dochodziło do podobnych incydentów zbudowaliśmy mur Meksyk-USA Grzytogłazy - Wieża. Do pomocy przyłożyła się nawet legenda serwera - Białas(Wojann). Poniżej szacowane straty
- 5-9 Wieśniaków
- 1-3 Żelaznych Golemów
- 49-97 Szaronosych